Zatoka Puget
Geozeta nr 9
artykuł czytany
2373
razy
Patrzymy na siebie z uśmiechem. Rzucamy ciężkie wory ze sprzętem i z przyjemnością rozglądamy się dookoła. W oddali widać ośnieżone szczyty wulkanów, zarysy wyspy San Juan i kamieniste brzegi znaczone liniami pływów oceanicznych. Przed nami błyszczy przejrzysta Zatoka Puget, wpadająca wąskim ujściem do Pacyfiku.
Z ulgą oddycham chłodnym, amerykańskim powietrzem. Będzie co opowiadać kolegom w piwniczce Warszawskiego Klubu Płetwonurków. Przyzwyczajeni do słońca i piramid, z niedowierzaniem oglądali nasze bilety do Nowego Yorku i słuchali planów nurkowania w światowej stolicy rocka - Seattle.
Cały tamtejszy obszar jeszcze piętnaście tysięcy lat temu pokryty był warstwą lodu grubego na milę. Dla nurków, niekorzystnym efektem dojścia lodowca nawet tutaj są grube warstwy osadów, pokrywające dno zatoki. Rzadko pojawia się skaliste podłoże, które przyciąga całe rzesze amatorów nurkowania. Nam się jednak nie śpieszy.
Po podróży przez całe Stany dajemy sobie parę dni wolnego. Zwiedzamy rockowe puby, oglądamy orki, a przede wszystkim wysypiamy się. Jednak już po dwóch dniach stwierdzam, że czegoś mi brakuje. Ocean zaczyna nas przyciągać. Pora odkryć tutejszy magiczny świat.
Powoli uświadamiam sobie, że zaraz zanurzę się dziesięć tysięcy kilometrów od Polski, w chłodnym i dziwnym oceanie. Czuję dreszczyk emocji; nie, nie ten sam co ostatnio na Bałtyku lub zimą na Hańczy. To jest zupełnie co innego. Przekraczam czarodziejską granicę, wpływając w gąszcz ogromnych zielonych kalp. Nie dostrzegam dna, muszą być zatem naprawdę długie. Na głębokości dziesięciu metrów przyrastają mięsistymi przylgami do skał i kamieni. Gołe i sprężyste łodygi blisko powierzchni wody wypuszczają kilkumetrowej długości śliskie liście. Utrzymują się w pionie dzięki specjalnym, wypełnionym powietrzem pływakom.
Niezwykłe, białe ukwiały gęsto porastają wrak zatopionego statku. Stanowią doskonałe schronienie dla ryb, skorupiaków i szesnastoramiennych rozgwiazd. Delikatnie dotykam miękkiego ciała. Błyskawicznie chowa swoje parzydełka, by po kilkunastu sekundach ponownie rozwinąć się w pełnej okazałości. Jak dowiaduję się później w miejscowym centrum nurkowym, to anemony słoneczne. Przyjmują także odcienie pomarańczowe i żółte. Są zdolne do wytwarzania gonad i rozprzestrzeniania się na duże odległości. Dla nas stają się wdzięcznym obiektem nietypowych fotografii. Opadam na dno.
Niewielki ślimak nagoskrzelny maszeruje po pomarańczowym ogórku morskim. Jego przezroczyste ciało reaguje na najmniejszy ruch wody. Kto by pomyślał, że szczęki tego filigranowego stworzenia zdolne są skruszyć skorupy mięczaków, którymi się żywi.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż